MAIN

niedziela, 10 stycznia 2021

FABRYKA BIAŁEGO PROSZKU

Przenieśmy się w czasy, kiedy produkcja białego proszku była całkiem legalna i nikt nie robił z tego afery. Z ludzkich odchodów produkowano nawóz, a ulicami spacerowały białe niedźwiedzie i kasztanki marszałka. 
Nasz dzisiejszy próchniaczek nie jest ani nowy ani stary, bo pochodzi prawdopodobnie z 1920. Znajduje się nie całkiem daleko i nie całkiem blisko, nie wiemy dokładnie gdzie. A nawet gdybyśmy wiedzieli to nie powiemy, żeby nie zdradzać lokalizacji. 
Miejscowość, w której znajduje się nasz dzisiejszy obiekciunio jest niewielka, a kiedyś była jeszcze mniejsza. Położona jest na terenie dawnych rozlewisk pewnej rzeki, co sprawiło, że miejsce to znakomicie nadało się do produkowania białego proszku. 
Pewien jegomość zorientował się w sytuacji, a lokalizację podał mu pewnie jakiś nieroztropny młodzieniec z forum. Jednak nie zdemolował owych rozlewisk, a pod koniec XIX wieku wybudował na nich wiatrak i stał się pierwszym mieszkańcem miejscowości, której nazwy nie możemy podać. 
Wiadomo, że interesy z białym proszkiem są korzystne, dlatego biznes dobrze prosperował. Za jakiś czas powstał tu młyn elektryczny, na budowę którego wykorzystano elementy z rozbiórki starego wiatraka próchniaka. 
Pod koniec drugiej wojny, syn pierwszego mieszkańca postanowił rozbudować zakład. Profesja ta przechodzi z ojca na syna. Ale biały proszek tak uderzał do głowy niemieckiemu okupantowi, że przypadków zwisów z silosa było bez liku. Podobno było tu więcej wypadków, niż na wieżyczce w Auschwitz.  
Wyzwalająca Armia Czerwona postanowiła położyć temu kres, ale zamiast obciąć drabinki wystrzeliła w kierunku obiektu pociski armatnie ...
Niestety nasrali sobie do gniazda, bo okazało się, że czerwoni również zasmakowali w białym proszku, więc zaszła potrzeba odbudowy zakładu. Do końca wojny nasz obiekcik zaopatrywał w ten deficytowy towar oddziały Armii Czerwonej, a po wojnie został upaństwowiony.
W czasach powojennych w deficytowy biały proszek zaopatrywali się tu wszyscy : komuniści, opozycjoniści, wampiry, wilkołaki, zombiaki, mumie i inne organizmy bionekrotyczne. 
Czasy współczesne okazały się najbardziej brutalne. Biały proszek zaczęto sprowadzać z Chin i jego produkcja stała się nieopłacalna. 
Wobec tego zakład przeszedł w stan upadłości i otworzył przed nami swoje podwoje. 
Rozpoczynamy zwiedzanie od kuchni. Zapowiada się całkiem ciekawie. 
Na dolnym poziomie witają nas przedziwne maszyny.
Logo Spomasz w Starosielcach - początek końca wszystkiego i nastania niczego, według klasyka .
Lokalne centrum sterowania wszechświatem - a jako że nasza wioska liczyła sobie zaledwie 20 mieszkańców, zatem było to bardzo lokalne centrum. 
Oprócz tego kontrolowano tu przerzut białego proszku.
Jak wiemy z różnych poprzednich odcinków, produkcja białego proszku odbywa się na kilku poziomach, na których znajdują się różnego rodzaju urządzenia wzajemnie ze sobą powiązane. 
Na wyższych piętrach znajdują się zjeżdżalnie, transportujące towar niżej na kolejne etapy obróbki.
W międzyczasie widzimy rozmaite kadzie, kotły, kociołki i inne przedziwne urządzenia. 
Nie zabrakło też haków, do wieszania za żebro kapusiów. 
Przez ono widać zapewne pozostałości po wiatraku, jak pieszczotliwie nazywano wirówkę wzbogacającą uran, której wybuch zanieczyścił okolicę na kolejne tysiąc lat. Już wiemy czemu w tej wiosce tak mało mieszkańców. 
Plątanina rurek sprawia, że nie możemy oderwać od tego wszystkiego wzroku. 
Temperatura pozostałego reaktora przekroczyła wartość kontrolną. Musimy mieć się na baczności. 
Jest i biały proszek. Ale z obiektów niczego się nie zabiera, więc zostawiliśmy na miejscu, chociaż korciło. 
Miejsce wzbogacania mieszanki. Nie tak jak teraz, że wszystko jest bio :) Kiedyś biały proszek musiał dawać kopa. 
Laboratorium jak na owe czasy dysponowało najnowocześniejszym sprzętem, oraz posiadało najlepszego chemika we wsi. 
No i najszybsze zjeżdżalnie. Ile było to wypadków wie tylko właściciel, jego syn, lecz tajemnicę te zabrali do grobu. 
Zjeżdżalnia z turbo napędem nazywała się Adrenalinus. 
Pozostały jeszcze nawet torebki dilerskie. 
I znowu plątaniny rurek. 
Jako mydlenie oczu służbom i urzędowi skarbowemu wstawiono tu też kilka lipnych maszyn, na przykład prymitywne kserografy. Miało to za zadanie wyjaśnić duże zużycie prądu przy produkcji białego proszku. 
Oprócz tajnej fabryczki, znajdowały się tu również czworaki dla taniej siły roboczej. 
Odnajdujemy je w wyśmienitym stanie zachowania. Można powiedzieć, że wyglądają tak, jakby robotnicy właśnie wyszli wykasłać płuca. 
Ale nie mieli co narzekać. Do ich dyspozycji były najnowsze narzędzia rozrywki ...
a także różne udogodnienia życiowe wzięte z klasy premium. 
Dokumentacji produkcji białego proszku nie zdążyli chyba zniszczyć. 
Na koniec tradycyjne zdjęcie w cieciówce. 
I jak to bywa w porządnym zakładzie - po zakończonej pracy trzeba wejść na wagę. Zaufanie zaufaniem ale kontrola to podstawa. 
A Wam życzymy, aby nie opodatkowano białego proszku i żebyśmy wszyscy mogli się nim cieszyć jak najdłużej. Do zobaczenia !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz