środa, 14 sierpnia 2019

TRUPCZYNEK

I znów jesteśmy w środku lasu i znów tak się szczęśliwie składa, że napotykamy tu zupełnie przypadkowo kolejny nawiedzony szpital. Szpital ten nie zawsze był szpitalem, no i nie zawsze był opuszczony. Za tymi murami kryje się ciekawa historia. Ale zacznijmy od początku.
Za górami, za lasami, nie całkiem daleko i nie całkiem blisko, pośrodku wielkiego lasu w jednym z centralnych województw Polski znajduje się taki oto próchniaczek. 
W zasadzie próchniaczki są dwa. Wybudowane zostały w latach 1904-1905 w stylu "malowniczego eklektyzmu w duchu wczesnego modernizmu" wg projektu łódzkiego architekta Dawida Landego. Jak zwał tak zwał, dla nas i tak to późne Rokokoko. 
Budowniczym obiektów był Bonawentura Toeplitz - cukrownik i przemysłowiec. Dyrektor w firmie "Lilpop, Rau i Loewenstein", która wyprodukowała wiele ze zwiedzanych przez nas próchniaczków. Nazywany był zdrobniale Turkuciem, albo Turkiem, ponieważ lubił czasem skończyć mecz :)
Dwie wille wybudowane przez niego zostały nazwane zatem Turczynkiem. Wybudował je dla córek : Marii i Anny. Zamieszkały w nich ze swoimi mężami : Jerzym Meyerem i Wilhelmem Welischem. 
Informacje na temat początków willi Turczynek są znikome i często sprzeczne. Niektóre źródła mówią o roku 1904-05, inne o roku 1880. Wspomnień gości też nie ma za dużo. Podobno w hallu jednej z nich stał wielki wypchany niedźwiedź. 
Turkuć był bardzo aktywny. Oprócz naszych dzisiejszych dwóch próchniaczków wybudował tu podobno jeszcze dwa. Jednak informacje te nie są potwierdzone. Wybudował też ponoć zespół pałacowy na planecie Nibiru, ale potwierdzenie tego będzie ciężkie. Planeta ta zbliża się do Ziemi co 3600 lat. Do tego czasu wyrosną tam apartamenty ... 
W 1912 po śmierci Wellischa, jego żona sprzedała swój próchniak Meyerowi. W czasie I wojny mieszkał w nim malarz Leon Wyczółkowski. 
W czasie II wojny wille przejęli Niemcy, rozgrabiając co się dało. W 1945 Armia Czerwona rozgrabiła resztę, a następnie okoliczni mieszkańcy pobrali na pamiątkę garnki i pościel. 
Po wojnie majątek przejęło państwo, jednak nie było już czego tu grabić, dlatego w 1948 roku władze zdecydowały się przeznaczyć go na placówkę Centralnego Ośrodka Szkoleniowego Związku Młodzieży Polskiej. 
Dziesięć lat później junacy ustąpili miejsca chorym na gruźlicę. Po II wojnie choroba ta przybrała skalę epidemii. Chorowali na nią biedni robotnicy, oraz powracający jeńcy, repatrianci, czy więźniowie. W ceniącym tężyznę fizyczną państwie socjalistycznym, liczba młodych ludzi żyjących na marginesie społecznym właśnie z powodu gruźlicy była nie na rękę twórcom oficjalnych statystyk. 
Słynne przedwojenne sanatoria płucne były zrujnowane albo znacjonalizowane. Małe, skromne zakłady przypominały hospicja i traktowane były przez chorych jako ostateczność. 
Szpital gruźliczy w Turczynku już od początku nie cieszył się dobrą sławą. Był powszechnie nazywany wykańczalnią. Pacjentów nie polubili także okoliczni mieszkańcy, ponieważ ci szwędali się po okolicy, ubrani w podarte piżamy, kasłali, pluli i dokonywali drobnego szabru. 
Jednym z pacjentów był ukochany Jarosława Iwaszkiewicza - Jerzy Błeszyński, który zmarł tu 28 maja 1959.
Po likwidacji ośrodka leczenia gruźlicy, w latach 70-tych do zniszczonych już budynków przeniesiono szpital rejonowy. Okoliczni mieszkańcy niechętnie korzystali z jego usług, nazywając go pieszczotliwie "Trupczynkiem".
W latach 90-tych szpital został ostatecznie zamknięty i stoi tak do dziś. 
W roku 2008 obiekt przeszedł na własność miasta. Jego remont wymaga postępowania zgodnie z zaleceniami prokuratura, a zatem będzie nieco kosztowna. Od wielu lat, próby jego sprzedaży spełzają na niczym. 
Tutaj widzimy resztki zdobień, zdjętych w czasie prac, mających na celu dostosowanie obiektu na potrzeby szpitala. 
Obok jednego z budynków widzimy takie coś, jednak po dokładniejszym zgłębieniu tematu okazuje się, że w Turczynku rosną aż 263 drzewa "pomnikowe".
Ale my się tu rozgadaliśmy a czas leci. Nie jesteśmy tu dla przyjemności. Zaczynamy. 
Jak to bywa w przypadku naszej służby zdrowia - dostać się nie jest łatwo. Ale nauczeni doświadczeniem wiemy, że kto sobie obiekt wychodzi ten w końcu do niego wchodzi. 
W rejestracji nie ma tłumów. W powietrzu obijają się prątki gruźlicy, a w oddali słychać jęki i brzęk łańcuchów (nie można zapomnieć, że obiekt jest nawiedzony).
Ale nie pozostałości szpitalne są tu najciekawsze. 
Obiekcik jest wyjątkowo urodziwy. 
Trzeba uważać, bo poręcze pewnie oplute. 
Budynki są doskonale zabezpieczone. Nawet mysz się nie przeciśnie. 
I jeszcze trochę zdjęć z głównego hallu. Ciężko się zdecydować co wybrać. 
Tutaj zapewne doszło do mordu. Stąd te duchy. Nie wiem, czy damy radę dopenetrować do końca. 
Postanowiliśmy jednak kontynuować wyprawę. 
WTF?
No dobra. Jeśli mamy zwiedzić strych dajcie lajka, jeśli piwnice, dajcie koment :) 
Tylko u nas - w promocji ! Zwiedzimy i to i to :) 
Najpierw w górę. 
Nie wszystko zostało rozkradzione. 
Butelka na prątki, albo na dżina. 
Stryszek robi naprawdę upiorne wrażenie :)
Ponad nim jest już lepiej. Nie mogło zabraknąć tradycyjnego selfiacza z kija :)
Piwnice. Podobno niszczeją na skutek zalania z nieszczelnej kanalizacji. Sytuacją zajmiemy się w naszej najnowszej książce : "Wchodzimy tam, gdzie śmierdzi". Z pewnością cały nakład rozejdzie się jak miedź w opuszczonej fabryce, zanim jeszcze zaczniemy pisać. 
Żeby tego było mało, na podstawie książki powstanie serial o zalanej piwnicy w Turczynku. Przewidujemy pięć sezonów. Na początek. 
Na grzybach.
Może i straszne, ale na pewno bardzo fotogeniczne. 
Więcej o obiekcie oraz o aferze "Turczyngate" przeczytać możecie tu. 
A my kończymy terapię na dziś i lecimy przeprątkować się do innego szpitala. Zostańcie z nami. Do zobaczenia !
Mysz się nie przeciśnie, dlatego powstały tu całkowicie nowe, nieznane na ziemi formy życia :)

2 komentarze:

  1. Dzień dobry,

    kontaktowałem się z Państwem w sprawie przelewu burzowego na kanale C, czy jest szansa na otrzymanie odpowiedzi (nawet negatywnej ;-) ). Pozdrawiam, Emil

    OdpowiedzUsuń