środa, 28 lutego 2018

WIEŻA SZYBOWA "WAMPIR"

Cofnijmy się jeszcze do czasów Joanny, zwanej Kopciuszkiem. Jak już wiemy, odziedziczyła po swoim przybranym ojcu liczne włości, które ze swoim mężem Ulrychem zręcznie pomnażała, inwestując w grunty oraz nieruchomości naziemne i podziemne.
Jako, że stać ich było na takie fanaberie, dla uczczenia swej pierwszej randki, w jej miejscu postanowili wybudować coś z rozmachem. Postawili modernistyczną wieżę o wysokości 57 metrów. Miała ona kształt młotka, czyli narzędzia za pomocą którego pewnej zimowej nocy Ulrych posiadł na bocznicy kolejowej swoją przyszłą żonę. W jej wnętrzu planowali urządzić lofty, oraz knajpę z obrotowym tarasem. W latach 20-tych była to najwyższa budowla w Bytomiu. Ponoć było ją widać z kosmosu.
Ulrych oprócz tego, że był romantykiem, miał także fobię na punkcie zagrożenia wojną atomową. Pod wieżą zaczął budowę ogromnego schronu i zapasowego centrum dowodzenia, o głębokości kilku pięter. Badacze historii twierdzą jednak, że bardziej był tym pierwszym - schron miał być przykrywką, a w rzeczywistości spod wieży miał iść tunel do Sosnowca, który miał posłużyć Ulrychowi jako miejsce schadzek.
Bytomski "Młotek" szybko się przyjął. Stał się miejscem spotkań lokalnej młodzieży, szczególnie na trzecią randkę. Jednak tutejsza Naczelna Rada Wampirów skrytykowała tę inwestycję. Wytknęła Ulrychowi, że młotek wcale nie jest głównym narzędziem śląskich wampirów, a jest nim żeliwny pręt obciągnięty skórą. W zaleceniach pokontrolnych nakazała mu wybudowanie w bezpośrednim otoczeniu drugiego, bardziej obłego obiektu.
Ulrych całe noce spędzał pod ziemią, tłumacząc żonie, że pije wódkę z kolegami w schronie. Joanna przymykała na to oko, uznając to za nieszkodliwe, krzyżackie dziwactwo. W tym czasie jednak był on w trakcie wykopywania tunelu pod Brynicą. W pewnym momencie, na głębokości 210 metrów natrafił na dziwne, czarne kamienie. Oddał je do zbadania znajomemu patomorfologowi (nie znosił lekarzy, unikał ich, wychodził z założenia, że "lepiej chodzić do patomorfologa niż do proktologa"). Tamten po dłuższym badaniu organoleptycznym stwierdził, że są to skamieniałe szczątki dinozaurów.
Ulrych był romantykiem ale także miłośnikiem zwierząt, dlatego ta wiadomość nim wstrząsnęła. Nie wiedział co ma robić. Czy kopać dalej czy nie. Umieścił fotografie czarnych kamieni na fanpejdżu "Zaginione/znalezione zwierzęta Bytom", dał podpis : dinozaur bez obroży i czipa, leżał ponad 200 metrów pod ziemią, nieopodal nasypu kolejowego. Może ktoś szuka.
Martwego dinozaura nikt nie rozpoznał. Posypała się za to na Ulrycha fala hejtu. Dostawał wiadomości, typu :"jeszcze raz wstawisz fotę martwego dinozaura, to cię wywalę ze znajomych". Zgłosił się za to pewien szalony naukowiec i odkupił od Ulrycha szczątki. Wyodrębnił z nich DNA i już wkrótce powstał pierwszy na śląsku Park Jurajski.
Niestety złomiarze wycięli ogrodzenie i dinozaury przedostały się na ulice Bytomia, pożerając przechodniów. Na Ulricha spadła jeszcze większa fala nienawiści. Pod jego oknami parkowały furgonetki, oblepione plakatami, przedstawiającymi martwe dinozaury, podpisanymi : "
Schaffgotsch Bergwerksgesellschaft GmbH - największa rzeźnia dinozaurów w Bytomiu".
Coś trzeba było z tym zrobić. Pod osłoną nocy Ulrych zaczął spalać szczątki dinozaurów, żeby zatrzeć wszelkie ślady. Jednak szczątki te paliły się długo, a ogień przyciągnął ciekawskich z całej okolicy. Była wtedy zima stulecia. Pociągi przymarzły do szyn, a wampirom tak zgrabiały ręce, że nie byli w stanie utrzymać młotka.
Ulrych ku swojemu zaskoczeniu odkrył, że spalone szczątki dinozaurów wytwarzają ciepło. Zgromadzeni wokół ludzie, wraz ze ściągniętą ekipą programu "Uwaga" przestali narzekać i zaczęli powoli przesuwać się w stronę ognia. Schaffgotsch zdenerwował się. Rzucił im, że teraz to wszyscy przyszli się grzać, ale podpalić to nie było komu. Za wygrzewanie się przy spalaniu dinozaurów zaczął kasować opłaty.
Jednak martwe dinozaury szybko się skończyły, a wraz z nimi łatwy i szybki zarobek. Ulrych lubił pieniądze, dlatego postanowił, że wykopie nowe. Oprócz pieniędzy lubił także swoją kochanicę w Sosnowcu, dlatego od tej pory zaczął kopać ze zdwojoną siłą.
Ulrych miał słabą orientację w terenie, a pod ziemią to już kompletnie się gubił. Myślał, że przesuwa się w bok, jednak kopał coraz głębiej i głębiej.Tym sposobem wkopał się na głębokość ponad 500 metrów. Kiedy udało mu się wykopać na powierzchnię ze zdumieniem stwierdził, że nie znajduje się w Sosnowcu, a 30 metrów od swojego "Młotka". Początkowa wściekłość przeszła mu szybko, ponieważ po drodze udało mu się znaleźć sporo nowych skamieniałych dinozaurów.
Jednak wydobywanie ich z takiej głębokości nie było łatwe. Dlatego Ulrych kupił okazyjnie dwa zabytkowe kołowrotki, o średnicy tarcz 6.5 i 7 m. Ze względu na dbałość o ochronę środowiska zasilane były silnikami elektrycznymi, jednak ich moc wynosiła aż 3264 KM z podtlenkiem. Była to w owym czasie najmocniejsza maszyna wyciągowa w Europie.
Ponadto zainstalował tu suwnicę oraz windę i już wkrótce wydobycie szło pełną parą.
Powstała tu kopalnia o nazwie "Hohenzollerngrube", zatrudniająca 174 pracowników i 6 kobiet :) Na samym dole pracowały konie, wyratowane przez Ulrycha z Morskiego Oka. Jak już wspominaliśmy, był on wielkim miłośnikiem zwierząt.
Ze względów marketingowych, skamieniałe szczątki dinozaurów zaczęto nazywać węglem kamiennym. W czasach późniejszych zaczęto wydobywać wegański węgiel pochodzenia roślinnego. Wprowadzono też odmianę bezglutenową.
Nasza dzisiejsza wieża szybowa została zbudowana z elementów stalowych, dlatego od roku 1927 roku nieco skorodowała. Ze względów bezpieczeństwa odradzamy wszystkim wchodzenie tam, dlatego też nie podajemy lokalizacji.
Po II wojnie światowej nastąpiło przyłączenie Bytomia do Polski. Kopalnię upaństwowiono, a nazwa jej została zmieniona na KWK Szombierki. Zmienione zostały też nazwy wież szybowych. Otrzymały one imiona kobiece, dla uczczenia ofiar wampira. Ataki na kobiety wzdłuż torów kolejowych zostały zabronione, gdyż w państwie socjalistycznym nie było miejsca dla wampirów.
W roku 1996 kopalnia została zamknięta. Przemianowano ją na kopalnię kaloryferów, miedzi i uzwojeń, a do roku 2001 wszystkie jej budynki wyburzono. Nasza wieża pozostała jako zabytek. Wpisano ją na listę 7 cudów Śląska.
Z nieco dziurawego dachu rozpościera się niezły widok na okolicę. Podobno pod koniec lat 30 wdrapał się tu sam Adolf Hitler. Ciekawe czy odmówił sobie sikania z góry ...
Zastał nas świt. Oprócz pięknego widoku, na pierwszym planie widzimy stelaż do mocowania napisów. W latach 30-tych wisiał tu napis "Schaffgotsch", po II wojnie mocowano tu różne hasła propagandowe, albo po prostu służył za mocowanie choinki :)
I to by było na tyle. Dziękujemy za uwagę. Postaramy się jeszcze wrzucić coś niecoś z okolic. Warto zwiedzać, póki cokolwiek stoi. Do zobaczenia !

sobota, 24 lutego 2018

SPÓŹNIONA INDUSTRIADA

Śląsk jest piękny. Węglem i stalą. I czerwoną cegłą z młotem i perlikiem. Monumentalną surowością. I smutny, bo to wszystko nieodwracalnie się skończyło. 
Ten obiekt przykuł naszą uwagę. Jest tak ogromny, że widać go było już od torów. Chociaż tutaj wszystko jest w miarę blisko torów. A jeśli przyjąć, że w okolicach torów atakuje wampir, wówczas nigdzie nie możemy czuć się bezpiecznie. 
Wampir objawił się szybko, pod postacią ciecia. Powiedział, że nie wolno. Że ostatni raz wpuszczali podczas industriady, a potem zaczęła się rewitalizacja i nikogo już nie wpuszczają.
Nie wiedzieliśmy o industriadzie, a skoro jechaliśmy taki kawał to chętnie byśmy zwiedzili, jednak zauważyliśmy młotek, owinięty w bandaż, który wystawał cieciowi zza paska. Zaprzestaliśmy dalszej interakcji i powiedzieliśmy, że wychodzimy.
A obiekt wart jest zwiedzenia. Nie możemy powiedzieć nic więcej, żeby nie zdradzać lokalizacji.
Jednak cokolwiek powiedzieć wypada. Postaramy się streścić najkrócej jak się da. To niestety nie udało się w przypadku fot. Było tak ciężko wybrać, że dzisiejszy post będzie najobszerniejszym w historii. Mamy nadzieję, że nie uśniecie w połowie.
Znajdujemy się w Bytomiu, w dzielnicy Szombierki. Nazwa ta kojarzy się jakoś piłkarsko, ale na Śląsku lubią piłkę nożną. Szczególnie lubią ją wampiry.
Szombierki dzielnicą Bytomia są od roku 1951. Wcześniej były osadą, istniejącą od czasów średniowiecznych. Zajmowano się tu przede wszystkim zbieractwem trakcji kolejowych i klap kanałowych, uprawą Yerby, oraz wspinaniem po familokach. Po godzinach każdy brał za łom i szedł na ostatni pociąg, polować na kobiety. W owych czasach kobiety były bardziej włochate, co amortyzowało siłę uderzenia. Upolowana kobieta mogła stać się żoną, bez konieczności pytania o zgodę rodziców. Ta tradycja przetrwała na Śląsku do końca lat 70, po czym została zabroniona i ścigana przez MO.
W XIX wieku zawitał tu ciężki przemysł. Tereny przejął przemysłowiec i wampir Karol Godula, zwany królem miedzi i elektroniki. Zajmował się głównie hutnictwem. Był twórcą znanej w pewnych kręgach huty w Sosnowcu. Jednak wpuszczał za dużo wycieczek i huta z powodu wycieku miedzi i elektroniki popadła w ruinę i została wyburzona. Karol zmarł w 1848, a jego szczątki spoczęły w krypcie. Jednak wycieczki które rozbestwił za życia, nie dały mu spokoju również po śmierci. Jego kości zostały ułożone, żeby lepiej prezentowały się na fotach na onecie.
Cały majątek Karola przejęła jego przybrana córka - Joanna Gryzik - szesnastolatka z Tajlandii, którą adoptował z litości podczas jednej ze swych podróży. Wraz z rozwojem kolei, mieszkańcy Śląska mogli pozwolić sobie na coraz dalsze wojaże. Oczywiście z zachowaniem zdrowego rozsądku, bo wiadomo, gdzie kolej tam wampiry. Zachowała się jedyna fotografia Karola, wykonana w technice dagerotypii. Podpisana została : Tajlandia, 8000 km od Bytomia.
Córka Karola zwana była śląskim kopciuszkiem, ponieważ cały czas ubrudzona była węglem. Najnowsze badania dowodzą jednak, że nazywano ją tak z powodu jej nadmiernego owłosienia. Był późny wieczór, wracała z ostatniej zmiany w kopalni, wysiadła z pociągu. Do domu miała zaledwie 100 metrów.
Zaatakował ją Ulrich Schaffgotsch. Było ciemno. Kiedy zobaczył co trafił pomyślał, że ma do czynienia z wilkołakiem, dlatego ugodził ją kołkiem osinowym. Na szczęście w tych czasach mało którą kobietę stać było na ciepłą bieliznę, więc wypychały się gazetami. Zamortyzowały one uderzenie, a skoro przeżyła to Ulrich musiał wziąć ją za żonę. Na pamiątkę tego wydarzenia, skrzyżowany młotek i kołek stały się symbolem Śląska. Mało kto wie, że początkowo symbol ten przedstawiał młotek owinięty w bandaż. Ulrich był Niemcem i był delikatny. Zatknięty za pasek młotek strasznie go ziębił, szczególnie kiedy wyruszał na łowy zimową nocą. Dlatego owijał go w bandaż. Jednak brudny od węgla bandaż nie bardzo pasował. Kołek osinowy też został zastąpiony czymś innym w ikonografii.
Tutaj musimy przerwać na chwilę naszą opowieść, ponieważ akurat trwa spektakl i trzeba zachowywać się cicho. Wystawiają chyba sztukę "Anna i Wampir". Wpadniemy tu później.
Małżeństwo Joanny, zwanej kopciuszkiem i Ulrycha było szczęśliwe. Przepisała mu wszystkie włości, które odziedziczyła po ojcu. Co prawda hale były rozkradzione, ale teren nadawał się pod inwestycje. Ulrych chciał postawić tu apartamenty, ale grunt był zbyt skażony. Postanowił więc iść za ciosem i skazić go bardziej. Chodziła mu po głowie fabryka prochu. Takie były czasy. Nikt nie przejmował się środowiskiem ani bezstresowym wychowaniem. Dzieci po 16 godzinach pracy w kopalni nie miały siły pyskować.
Ulrych wymyślił, że skoro na Śląsku jest węgiel to aby rozkręcić biznes należy iść w tę stronę. Tak naprawdę to średnio go to wszystko interesowało. Miał duszę artysty a nie przemysłowca. Lubił wozić się Lambo jak w murzyńskich teledyskach. Jednak kiedy zaparkował w Nikiszowcu i mu ukradli to wrócił na ziemię.
Założył kopalnię w Bytomiu. Nazwał ją na cześć swojej żony : "Gräfin Johanna" - czyli Boberek Joanny. Jednak nazwa była zbyt długa i pracownicy mówili na nią zdrobniale Bobrek.
A skoro miał węgiel to musiał coś z nim zrobić. Nie miał za bardzo pomysłu jak go zutylizować. Jego żona do czynienia z węglem miała, ponieważ zbierała go po godzinach wzdłuż torów kolejowych. Tak właśnie się poznali. Powiedziała, że węgiel się pali. Ulrich wymyślił spalarnie węgla. Efektem ubocznym spalania węgla było wytworzenie wysokiej temperatury. Ciepłem zainteresowani byli ludzie, więc Ulrich pociągnął ze spalarni rury wprost do ich domów i zaczął liczyć zyski.
Chwila przerwy. Trzeba zachowywać się cicho. Bo gdzie pociąg, tam ...
Elektrownię zaprojektowali bracia Zillmanowie, twórcy takich osiedli jak Nikiszowiec, Giszowiec i Marii Gai w Radomiu. Jej bryła miała przypominać warownię i budzić respekt wśród potencjalnych najeźdźców, złomiarzy i wycieczek z aparatami. Budowa rozpoczęła się wkrótce po zakończeniu I wojny światowej, więc z powodu napiętych nastrojów w Europie Ulrich z Joanną postanowili nadać jej właściwości obronne, na wypadek gdyby nie zdążyli dobiec do najbliższego metra.
Mówi się, że na miejsce budowy elektrowni wybrano miejsce leżące w pobliżu torów kolejowych, aby w razie zagrożenia postawić tu pancerne pociągi, jednak jak wiadomo, w Bytomiu wszędzie blisko jest do torów :) W pobliżu zakładu zbudowano kilka schronów atomowych i zapasowe centrum dowodzenia o głębokości kilku pięter. Podobno pod ziemią wybudowano drugą zapasową elektrownię, ale fakt ten nie został potwierdzony.
Z obawy przed cieciem oddalamy się w stronę pociągu. Spotykamy tu miłego starszego pana, który pracował w elektrowni przez 40 lat. Opowiadał o tym z wielkim wzruszeniem. Powiedział, że bardzo chętnie by nas oprowadził, ale obiekt został sprzedany i nawet on nie ma już tu wstępu. Spojrzał na zegarek i rzekł, że chętnie opowiedziałby więcej, ale za chwilę ucieknie mu ostatni pociąg. My też nie chcieliśmy tak sterczeć na bocznicy. Aby dostać się do obiektu, użyliśmy naszego starego sposobu ...
Włączyliśmy generator wejścia :)
Wbrew zapewnieniom ciecia, jakoby wewnątrz obiektu było całkiem pusto, bo wszystko już zezłomowali przed rewitalizacją i i tak nie mamy czego tu oglądać, okazało się, że jednak coś się zachowało. Takie gadanie nazywa się fachowo gusła i mądrości cieciowe. Jednym z popularniejszych przykładów jest tzw. "naruszenie wiru" :)
Znajdujemy się w głównej nastawni. Trafienie tak zachowanych szaf sterujących w obiekcie jest zawsze miłe sercu.
A jeśli na dodatek urządzenia działają to jest już pełnia szczęścia.
Nie wiemy za bardzo co do czego, ale to nie może być aż tak skomplikowane.
Kiedy zwiedzaliśmy elektrownię Powiśle, znaleźliśmy manipulatory do odłączenia Pałacu Kultury. Tutaj za to można odłączyć okoliczne kopalnie.
Albo lodowiska.
Te przełączniki były używane prawdopodobnie tylko raz. W czasie przeprowadzania próby obciążeniowej jednego z reaktorów.
Skoro są klucze, to możemy uważać naszą dzisiejszą industriadę za otwartą. Zaczynamy.
FAZA 1 : NASTAWNIA (Nie mylić ze sterownią)
Obiekt uruchomiono 29 listopada 1920 roku. Ulrich tak kochał swoją żonę, że wszystkie swoje obiekty nazywał "Boberek", dlatego elektrownia początkowo też nosiła taką nazwę. Później jednak pokłócili się i chciał te nazwę zmienić. Nie wiedział na jaką, więc wpadł na pomysł, że nazywać się będzie tak jak jego dwie ulubione kapele : "Kraftwerk (niemiecki zespół tworzący muzykę elektroniczną) Oberschlesien" (metalowa grupa z Piekar Śląskich).
Obiekt był ogromny. W jego skład wchodziły również rozmaite urządzenia i pomieszczenia pomocnicze, takie jak zmiękczalnia wody, stacja pomp zasilających, warsztaty, kuźnia, stajnie oraz łaźnie dla kobiet. Poza tym działał tu prężnie pracowniczy klub wampira, oraz przyzakładowy skup złomu.
Pierwotnie pracowały tu cztery reaktory atomowe, zasilane węglem ze wspomnianej już kopalni "Bobrek". Zamysł tworzenia kopalń był taki, aby po ich wyburzeniu można było zakopać w nich radioaktywne odpady pod osłoną nocy.
Z czasem zaplecze techniczne rozrosło się. Dołożono kolejne reaktory, jednak podczas wspomnianych już testów obciążeniowych jeden z nich eksplodował. Cały Śląsk został skażony. Oficjalnie mówiono, że skażenie pochodzi z kopalń, jednak w rzeczywistości nigdy one nie działały. Były jedynie przykrywką i służyły do nielegalnego składowania radioaktywnych odpadów.
Po tej awarii zakład przejęli potomkowie Joanny i Ulrycha. Chociaż na skutek promieniowania przeszli pewne mutacje, to było im łatwiej kierować elektrownią, ponieważ co dwie głowy to nie jedna :)
Nie możemy za bardzo się rozsiadać, aby nie przyjąć zbyt wysokiej dawki.
FAZA 2 : HALA REAKTORÓW
Okres II wojny elektrownia przetrwała bez większych obrażeń. Dobudowano nawet taśmociąg do transportu paliwa. Jedynie w czasie jednego z nalotów uszkodzony został kanał wody obiegowej, jednak unieruchomiło to zakład tylko na krótką chwilę.
Największych spustoszeń dokonała Armia Czerwona, która wkroczyła tu w 1945tym. Dla zmylenia mieli zawieszone aparaty na szyi, jednak gdy tylko ktoś się odwrócił, to wykręcali elektronikę.
Czerwoni nie stosowali się do zasad "Urbex to nie wandalizm". Do tego stopnia, że włamali się do kaplicy grobowej Joanny i Ulrycha, pootwierali trumny, a ich zmumifikowane ciała poukładali do zdjęć. 
Co gorsza zdjęcia opublikowali w necie, podając przy tym lokalizację. Wkrótce w Bytomiu pojawiła się masa wycieczek, a zwłoki wędrowały po całej okolicy, pozując do rozmaitych ustawek.
Armia Czerwona dokonała też grubego szabru. Z elektrowni zniknęły reaktory atomowe i turbozespoły. Jednak okazało się, że kradzione nie tuczy. Uciekając przed cieciami z reaktorami pod pachą, czerwonoarmiści nie pomyśleli, żeby zaszabrować też dokumentację od nich. Później próbowali ją pozyskać, podając się za pracowników Muzeum Techniki, jednak kiedy cieć odkrył, że w wózkach z teczkami wyjeżdżają również narzędzia i wszelkie możliwe surowce, szybko ich pogonił. 
Reaktory wywiezione do Związku Radzieckiego działały przez jakiś czas, jednak bez dokumentacji technicznej były z nimi same kłopoty. W 1986 doszło do wybuchu jednego z nich. Reaktor był używany i siła eksplozji nie była tak wielka jak ta wiele lat wcześniej w Bytomiu, jednak z powodu rozwoju mediów, wiadomość o wybuchu przedostała się do wiadomości publicznej.
Oprócz szabru reaktorów, próbowano również ukraść zegar z wieży zegarowej. Jednak okazał się zbyt ciężki do zniesienia. W wyniku tego, mechanizm zegara został uszkodzony. Sprawa została zatuszowana i do dnia dzisiejszego sprawcy pozostają na wolności. 
Już w maju 1945 roku elektrownia została przekazana władzom polskim. Produkcję uruchomili zwykli pracownicy, ponieważ zarząd uciekł na Madagaskar. Był to pierwszy uruchomiony zakład przemysłowy w okolicy.
Po wyszabrowaniu reaktorów pracownicy borykali się z trudnościami. Zainstalowane na prędce rowery i wielkie kołowrotki dla chomików nie były w stanie wytworzyć wystarczającej ilości energii. Trzeba było pozyskać nowe reaktory i turbiny, aby uzyskać moc sprzed roku 1945.
W roku 1955 zainstalowano nowe kotły parowe i dwa turbozespoły Skody, typ 1,9 TDI  z dwiema czerwonymi literkami. Takie same silniki stosowane były w Passatach. Charakteryzowały się piekielnymi osiągami i niskim zużyciem paliwa. Po dodatkowym chiptuningu moc elektrowni przekroczyła 130 km, co postawiło ją w krajowej czołówce. 
Dwa lata później cztery silniki przerobiono na gaz, pochodzący z huty "Boberek". 
Z biegiem lat, w związku z pojawieniem się nowych osiedli mieszkalnych, wzrosło zapotrzebowanie na energię cieplną. W roku 1974 Szombierki przerobione zostały na elektrociepłownię, a w roku 1993 na ciepłownię. Zaprzestano wtedy produkcji energii elektrycznej.
Na początku tego wieku, rozpoczęło się powolne wygaszanie zakładu. Jego właściciel, bytomski SPEC nie za bardzo wiedział co zrobić z obiektem. Żaden deweloper nie chciał go wyburzyć pod apartamenty, powstał więc pomysł, aby przekształcić go w centrum kulturalno - rozrywkowe. Napromieniowanie było tu tak silne, że ewentualni przyszli goście nie potrzebowaliby alkoholu ani dopalaczy, a i światła nie trzeba by używać.
Sprzedaż obiektu trwała jednak długo. W międzyczasie SPEC zmienił się w Innogy i chciał tu lepić pierogy :)
Przez pierwsze 10 lat tego tysiąclecia rzeczywiście elektrociepłownia została udostępniona dla działalności kulturalnej. W starej hali reaktorów organizowano różne imprezy, takie jak festiwale, koncerty, spektakle teatralne, czy nawet gale bokserskie. 
Organizowano tu także plenery fotograficzne, a także Foto Day, czyli tzw. "urbex z makowcem". Pociągi nie nadążały przywozić chętnych, a wampiry miały pełne ręce roboty.
Wszystko to skończyło się w roku 2010, kiedy obiekt sprzedany został fińskiego koncernowi. Finowie przywieźli też swoich wampirów, którzy wzdłuż torów kolejowych zaczęli lepić bałwany.
Zaprzestano udostępniania budynku imprezowiczom i fotografom. Wpuszczano tylko raz na rok, z okazji Industriady. Ostatnia odbyła się w 2017.
Wnętrza hal zostają rozbierane.
Ostatnie doniesienia mówią, że ma tu powstać sala prób i studio nagrań "Vampir Records". Pewnie cały obiekt wyłożony zostanie wytłaczankami po jajkach.
Nie byliśmy na Industriadach, więc nie mamy porównania, ale smutno się robi patrząc na taki widok.
FAZA 3 : HALE I TAŚMOCIĄGI
Pochodzimy sobie, póki nikt nas jeszcze nie zauważył :)
W każdej elektrociepłowni ważną rolę odgrywa taśmociąg. Tutaj jest ich kilka, chociaż nie tyle co wcześniej. Ostatnimi czasy jeden z nich nie przetrwał pożaru.
Od nadmiernego promieniowania dopisują nam humory. Śpiewamy :"Szedłem taśmociągiem, owiany smrodliwym przeciągiem".
Trzeba uważać, bo mogą zobaczyć nas cieciowie. Chociaż prawdziwy wampir nie powinien wyłazić za dnia. 
Hale są naprawdę spore, jednak w większości pozbawione już wyposażenia. Częściowo pewnie oficjalnie, częściowo drogą naturalnego wycieku surowca.
Można nawet przejechać się Toyotą :) Podobno po 2006 roku ulegały one biodegradacji. Ta się jakoś trzyma.
Przed nami kolejny cel naszej wycieczki.
FAZA 4 : WIEŻA ZEGAROWA
Ale najpierw krótki odpoczynek :)
Wieża zegarowa jest również wieżą ciśnień. Mają one to do siebie, że wewnątrz znajdują się kotły, wchodzi się wyżej i wyżej w mniej lub bardziej kombinowany sposób i zawsze jest pełno gołębi. Nie inaczej było i tu.
W tym przypadku jednak gołębi było więcej niż zwykle. W wyniku napromieniowania rozrosły się do niewyobrażalnych rozmiarów a co za tym idzie, robią też większe kupy ...
Znajdujemy się na wysokości zegara i warto w tym miejscu powiedzieć parę słów o nim.
Zegar na wieży wodnej zainstalowano w roku 1925. Był czterostronny i świecił na skutek promieniowania. Każda tarcza zegara ma 5 metrów średnicy, co czyni go drugim największym (po tym na Pałacu Kultury) zegarem w Polsce. I tutaj prawdopodobnie kończy się nasza wycieczka, ponieważ utknęliśmy w takim gównie, że nie sposób się ruszyć. 
Na domiar złego zaczęły zbliżać się w naszą stronę ogromne dwugłowe gołębie, z wielkimi kłami, ociekającymi śluzem. Na nasz widok zawiesiły sobie na szyjach śliniaki i wyjęły sztućce. 
Nadludzkim wysiłkiem woli udało nam się dostać na dach, ale tam ugrzęźliśmy w jeszcze większym gównie, ponieważ z dachu wieży zegarowej ktoś pozyskał poszycie i od tej pory nieco tam przecieka. Wygląda na to, że te stwory mają tu gniazdo. 
Z wieży zegarowej rozciąga się ładny widok na okolicę. Jeszcze ładniejszy widok jest przed nami.
Teraz widać zerwane poszycie dachu, co spowodowało niszczenie obiektu. Nie chcąc przyczyniać się do jego dalszej degradacji, powstrzymaliśmy się od tradycyjnego sikania :) 
Na miasto opada ciężka mgła, powstała z połączenia Jodu-131 i Cezu-137.
Szybki strzał z kija i trzeba się ewakuować. 
Oto główny mechanizm zegarowy elektrowni. Był on sprzężony ze wszystkimi 54 zegarami na terenie zakładu i sterował ich pracą. Zegar na wieży był najdokładniejszym zegarem w okolicy, dlatego każdy wampir synchronizował z nim swój zegarek, aby zdążyć na pociąg. Mechanizm ostatnimi czasy został mocno nadgryziony przez gołębie mutanty, jednak w dalszym ciągu pozostają one na wolności. 
FAZA 5 : KANCIAPY I BIURA
Tutaj też jest pięknie. 
Budynek kanciapowy kusi nieskończoną ilością korytarzy i odgałęzień. 
W różnym stanie spróchniaczenia. 
Obiecywaliśmy sobie, że nie będziemy już fotografować kibli, ale te zasługują na uwagę :)
Zwiedzamy kolejne skrzydło. Musimy przyspieszyć, żeby zdążyć przed zachodem słońca.
FAZA 6 : SKĄD SIĘ BIERZE PRĄD ?
Generatorów i reaktorów już nie ma. Pozostała za to urocza tabliczka z instrukcjami, jak dokonywać manipulacji. 
Pozostawiony śluz świadczy o tym, że te mutanty również tu mogą zjawić się w każdej chwili. 
WTEM !
W każdej elektrowni powinna być nastawnia, turbinownia, oraz laboratorium. Wyposażenia nie zostało wiele ...
Ale jest za to zdjęcie Joanny z czasów młodości.
Przed nami dawna hala reaktorów, ale zostawiamy ją na koniec.
Część warsztatowa. Pracujący tu ludzie byli bardzo zżyci z zakładem. Fach przekazywany był z ojca na syna.
Podobno jeden z pracowników tego warsztatu pracował tu od 15go roku życia. Chociaż dojeżdżał z Zabrza, nigdy nie spóźnił się do pracy. Kiedy musiał przejść na emeryturę zaproponował, że będzie pracował tu za darmo, byle tylko nie musieć odchodzić.
Inny, z którym mieliśmy przyjemność rozmawiać, po odejściu na emeryturę przychodził, by opiekować się zegarem. Czyścił mechanizm i odganiał gołębie. Po sprzedaży zakładu zabroniono mu wstępu. Opowiadał o tym ze łzami w oczach ...
Aparaty ucieczkowe były użyte tylko raz. Poza tym w elektrowni nie dochodziło do wypadków, ponieważ zatrudniano tu samych fachowców.
FAZA 7 : POGOŃ ZA CIECIEM
Znajdujemy się w dawnej hali reaktorów atomowych, które wyjechały wgłąb ZSRR. Pomniki które widzimy upamiętniają katastrofę nuklearną. To właśnie to miejsce zostało przeznaczone na działalność kulturalną. Nie możemy przebywać tu zbyt długo, z uwagi na astronomiczne dawki promieniowania.
To nie jedyny powód, dla którego zostawiliśmy tę halę na koniec. Mieliśmy cichą nadzieję, że kamery nie działają, ale woleliśmy dmuchać na zimne. Ciecie pojawili się z każdej strony, jednak wyszło na to, że mamy większe doświadczenie w uciekaniu, niż oni w gonieniu. Poza tym słońce jeszcze nie zaszło, dlatego zyskaliśmy delikatną przewagę nad wampirami.
FAZA 8 : TUNELE
Jakkolwiek nasza elektrownia jest ogromna na powierzchni, nie jest mniejsza również pod ziemią. Ciągną się tu kilometry korytarzy, w których da radę zapaść się pod ziemią.
Kiedy pościg osłabł, mieliśmy jeszcze chwilę by zrobić parę zdjęć.
Chyba się zgubiliśmy ...
Powoli kończymy naszą opowieść. Prosimy o wybaczenie za dłużyzny i pewne nieścisłości historyczne. Nie jesteśmy historykami, brodaczami, nie lokujemy produktów, nie wycieramy się po gazetach, nie wpie..alamy makowca pod cieciówką. Po prostu robimy to co lubimy :)
Na koniec końców dzisiejszego odcinka jeszcze kilka fot ze schronu. W czasie II wojny zakwaterowano tu pracowników, aby nie przerywać pracy zakładu podczas bombardowania.
My tu też się zakwaterowaliśmy, aby nie przerywać eksploracji. Obiektu nie da się zwiedzić w jeden dzień ...
Dziękujemy za uwagę tym którzy wytrwali do końca, dziękujemy za rozmowę wspaniałym ludziom, których mieliśmy przyjemność spotkać, błąkając się wokół budynku i dziękujemy też cieciom, za uniemożliwienie wejścia do środka i dbanie o naszą kondycję fizyczną. Oświadczamy, że nie tknęliśmy niczego w środku i zostawiliśmy tylko ślady stóp. Jesteśmy pod ogromnym wrażeniem tego co widzieliśmy. Był to bez wątpienia najlepszy obiekt jaki mieliśmy okazję zwiedzać w tym tygodniu ! Do zobaczenia !