piątek, 30 sierpnia 2024

SHADOWS OF MORDOR - CURTIS PLAZA

Mordor zjada swój własny ogon. Właśnie przestaje istnieć budynek, od którego wszystko się zaczęło - Curtis Plaza. Chcąc nie chcąc musieliśmy towarzyszyć mu w jego ostatnich chwilach, a zwiedzanie było dosyć nietypowe i nie pozbawione przygód oraz perypetii z wrogimi cieciami. Zaowocowało to dosyć pokaźnym materiałem, dlatego rozłożymy to chyba na dwa odcinki. 
Część pierwsza : Wszystko to, co powyżej ziemi. 
Nasze działania w tym rejonie przypadły na wiosnę, wszystko dokoła kwitło i mieniło się kolorami. Nic nie zapowiadało rychłego końca obiektu. 
Na początku lat 90tych rozpoczęła się moda na nowoczesne biurowczyki, takie jakie mieli na zachodzie. Zamiast popielniczek w szufladach biurek, papieży, gołych bab i choinek nastąpić miała epoka otwartej przestrzeni, czyli open space. 
Nasz obiekcik zaprojektowany został w roku 1991 i już rok później oddany do użytku. Miał on być częścią założenia architektonicznego "Mokotów Business and Industrial Center", które miało powstać do 2000 roku.  
Dawne fabryki i zakłady w tym rejonie, o których to już nie raz wspominaliśmy, przestały być potrzebne. Produkcja szła marnie, robotnicy wymierali na marskość wątroby i stopniowo rozpoczęło się wyburzanie i przekształcanie terenu pod inne założenia. 
I tak powstał nasz biurowczyk, który w owym czasie wyróżniał się nowoczesnymi rozwiązaniami technicznymi, takimi sterowane za pomocą komputerów systemy komunikacji, wentylacji, klimatyzacji, oświetlenia i ochrony ppoż. 
Jak czytamy był też jednym z pierwszych w stolicy biurowców, zaprojektowanym z myślą o metodzie organizacji pracy open space. Oczywiście, że nie był pierwszy, bo już biurowczyk PZL Wola takie coś posiadał, ale nie uprzedzajmy faktów. Zdjęcia może kiedyś wreszcie się pojawią :)
Featuring : Happy Tree Friends. 
Rozpoczynając nasze zwiedzanie przyszliśmy kulturalnie do pana ciecia, jednak prośba o zrobienie kilku zdjęć wyjątkowej klatki schodowej spotkała się z kategoryczną odmową. A tyle słyszeliśmy o pięknie tej klatki, że właściwie przyszliśmy tu tylko w tym celu. 
W takim układzie nie pozostało nam nic innego, jak podjąć zwiedzanie na własną rękę i tutaj musimy nieco ostudzić zachwyty nad nowatorstwem systemu komunikacji budynku. Obiekt posiada dwa wejścia, jedno normalne, drugie obrotowe i jedynie dwie klatki schodowe. Którędy by nie iść, zawsze wchodzi się na ciecia. Sprawiło to, że nasze próby zwiedzania wymagały wiele wysiłku. 
Na dziedzińcu widzimy pozostałość po fontannie, którą zachwycali się miłośnicy goniącej za zachodem architektury z czasów transformacji ustrojowej, chcący takie obiekty powpisywać do rejestru zabytków. 
Czy wpisywać czy nie, na tym się nie znamy. Wiemy tylko, że jak burzą to trzeba zwiedzać, a jak idzie cieć, to trzeba uciekać. 
Według inwestora nasz dzisiejszy obiekcik był pierwszym w Polsce biurowcem klasy A. Nie bardzo wiemy co to znaczy, ale zapewne wprowadzono kategoryczny zakaz picia, palenia i wieszania żubrów na ścianach. 
Przez prawie 10 lat przystanki przy skrzyżowaniu Domaniewskiej i Wołoskiej nosiły nazwę Curtis Plaza. W roku 2011 ich nazwę zmieniono na "Mordor".
Inwestorem budynku było przedsiębiorstwo Curtis Polska, działające na rynku farmaceutycznym, lotniczym, RTV, hotelarskim i innych. Właścicielem był pewnien biznesmen, utrzymujący się przez lata w czołówce listy najbogatszych. 
Do tej postaci wrócimy może później, na razie trzeba poszukać wejścia. 
Skoro nie można wejść drzwiami, trzeba szukać innej drogi. 
Pomimo najszczerszych chęci i poświęcenia w czasie brodzenia w lodowatej wodzie, udało nam się znaleźć jedynie wspomniane wcześniej dwie klatki schodowe. Oczywiście obydwie prowadziły wprost w objęcia ciecia. Co prawda podziemia okazały się bardzo interesujące i podczas ich zwiedzania powstał materiał na kolejny odcinek. 
Nad architekturą obiektu rozpościerały się przeróżne zachwyty. Już w roku 1992 został nagrodzony tytułem "Budowa Roku". Jego zdjęcia pojawiały się w różnych przewodnikach, katalogach i wystawach, poświęconych architekturze Warszawy. 
A u nas pojawiły się ostatnie zdjęcia. Są już one archiwalne. 
Ciecie w obiekcie byli zajadli i już myśleliśmy, że nie uda się zwiedzić, kiedy z pomocą przyszła nam niespodziewana burza. Tak się szczęśliwie złożyło, że byliśmy akurat w okolicy. 
W oczekiwaniu idealnego momentu na desant dostaliśmy się do holu. 
Stąd widać już było upragnioną klatkę schodową. W zasadzie nie jest to klatka, tylko miejsce na żyrandol, ale mniejsza z tym. 
W pewnym momencie wszystko zrobiło się czarne, pioruny waliły w bardzo bliskiej odległości. Możecie wierzyć lub nie, ale udało nam się przeczołgać metr od ciecia. 
Sam obiekt był już w pewnym stopniu wybebeszony. Trzeba było skupić się na klatce, korzystając z ostatnich promieni wpadającego do budynku światła. 
A oto i ona. Rzeczywiście koncepcja architektoniczna jest dosyć ciekawa. 
Z okien widać inne, późniejsze zabudowania Mordoru, które zapewne wcześniej, czy później również przejdą do historii. 
Pomimo ulewy czuliśmy się w obowiązku wejść również na daszek. 
I tak w Krainie Mordor zaległy cienie. 
Ostatnie piętro okazało się najbardziej okazałe.
A po przeciwnej stronie mamy widok na Marsa, a raczej na to, co z niego zostało. 
Jednym z najemców biurowca był pewien bank. Nie powiemy jaki, a jako że lubimy żubry, nie mogliśmy nie wejść na chwilę. 
Kasetki depozytowe w wejściu. 
Bank był wykonany solidnie, przypominał trudną do zdobycia twierdzę. 
Posiadał swoje windy i system zrzutni nocnych, służących do wrzucania pozyskanych nocami środków. 
A to nie jedyny skarbiec, jaki znaleźliśmy w tym budynku. Ale o tym już w następnym odcinku. 
Jeszcze szybki rzut okiem, wykonany w czasie jednego z wieczornych obadywań obiektu. 
Koniec części pierwszej. 
Do zobaczenia !