sobota, 13 listopada 2021

ŚNIADANIE U PERSHINGA

W dzisiejszym odcinku będzie obiekt, o którym można powiedzieć, że na przestrzeni lat był znany w pewnych kręgach. A kręgi były różne, począwszy od prezydentów, gwiazd, a podobno nawet królów, poprzez gangsterów aż do tzw. urban eksploratorów, czyli zwyczajnych szabrowników :)
Lokal położony jest przy jednej z bardziej ruchliwych ulic, być może blisko centrum, a być może nieco dalej. Nie możemy powiedzieć nic więcej, aby nie zdradzać lokalizacji. 
Budynek nie jest bardzo nowy ani bardzo stary, bo powstał ponoć w 1896 roku. Zaprojektował go Władysław Marconi, dla rodziny Branickich, którzy strzelali do samolotów w Lesie Kabackim. 
Obiekt składa się z kilku mniejszych i większych budyneczków, z których każdy zbudowany jest na planie koła, co nawiązywać miało do stylu średniowiecznego zamku. 
Nie znaleźliśmy połączeń podziemnych pomiędzy nimi, więc co to za zamek, który narażał na niebezpieczeństwo mieszkańców, np. w czasie bombardowania krzyżackiego, a nas na przypał, kiedy wychodzimy na zewnątrz i afiszujemy się przechodniom. 
Ale z założenia obiekcik jest ciekawy i całkiem sympatyczny. 
Przez lata zmieniał swoich właścicieli, aż w roku 1959 otwarto tam restaurację, która stała się słynna na całą Warszawę. Przynajmniej w pewnych kręgach. 
Już na pierwszy rzut oka widać, że wewnątrz panuje atmosfera luksusu i przepychu. Kiedy w latach 70-tych obiekt odnosił szczyty popularności, na półkach sklepowych nie było za wiele do wyboru. Tymczasem swoim klientom oferowano tu przeróżne smakołyki, takie jak dziki, kaczki, bażanty, czy pieczone w całości prosiaki, a dla klientów - krasnoludków był żabi skrzek, albo specjalność zakładu - mucha na dziko. 
Wiadomo było, że na takie luksusy mało kto mógł sobie pozwolić, a zatem wśród bywalców trudno było tu szukać zwykłego Kowalskiego. 
Lokal działał do 2009 roku i od tamtej pory stoi nieużywany. Patrząc na lokalne realia, to zachował się w doskonałym stanie. 
Można chyba nawet powiedzieć, że wygląda tak, jakby goście właśnie wyszli zastrzelić Marka Papałę. 
Wnętrza urządzono ze smakiem. 
Widać, że ktoś miał dobry gust. 
Styl wykończenia jest ponadczasowy i modny również i dziś. 
Nie będziemy wymieniać nazwisk znanych osób, które tu gościły. Zachowało się jedno zdjęcie z koncertu Freddyego Mercurego. 
Co prawda polskie warunki klimatyczne uniemożliwiły założenie kusej koszulki - żonobijki, a zamiast Heinekena musiał również zadowolić się naszym rodzimym wyrobem ...
Stoły i krzesła jakby oczekiwały na wniesienie prosiaków. 
Tak, tutaj czas się zatrzymał. W naszej szerokości geograficznej to niestety rzadkość. Chociaż dawno nas tu nie było i nie wiemy, jak obiekt wygląda teraz. 
Biedny ptaszek. Nie pofruwa już sobie. Śpij słodko aniołku. 
Dobrą restaurację poznać można po kuchni, a tutaj panuje nieskazitelny porządek, do którego nie mogliby przyczepić się ani Sanepid, ani żadna prowadząca program typu Kuchenne Owulacje. 
Brakuje tylko kucharza, który powiedziałby : Władziu, ta golonka kilo pięćdziesiąt ? tak ?. Tak. 
Z kuchni przenosimy się do piwnic, bo nie można jednak zapominać, jakiego rodzaju goście tu bywali ... 
Kto wie, jakie znaleziska mogą czekać za zamkniętymi drzwiami. 
Ale jeśli jest zamknięte, to nie sprawdzamy. Nie jesteśmy wandalami, Robimy tylko zdjęcia. W piwnicy jak widać odbywały się imprezy. Przynajmniej oficjalnie. Nie oszczędzano tu na sprzęcie grającym. 
Aktualnie znajduje się tu lodowisko, które rozładowuje ruch na Zimowym - Narodowym. Oczywiście 7 poziomów niżej znajduje się zapasowe lodowisko, na wypadek wojny nuklearnej, ale nie możemy tego pokazać. 
Ta komnata pamięta chyba czasy Juranda ze Spychowa, kiedy to Komtur w Szczytnie podstawił mu Niedojdę. 
Panuje tu wieczna zmarzlina, a więc jesteśmy blisko jądra ziemi. 
Oprócz tego wszystkiego, co już widzieliśmy, mamy jeszcze do dyspozycji część biurową i mieszkalną. 
A stąd mamy ogląd na całą okolicę ... 
oraz na żubry mniejsze i większe. 
Duży plus za Arnolda :)
Jest jeszcze stryszek pełen różnych osobliwości. 
Finanse obiektu ogarniała taka oto wysoka technologia. Chyba nic dziwnego, że lokal już nie działa ... 
Ale my tu gadu gadu, a trzeba jeszcze wejść na tytułową basztę. Tak się złożyło, że mamy tu jedną. 
Droga na szczyt jest długa, kręta ... 
i pełna niebezpieczeństw. 
Jednak po kilku dniach wspinaczki w końcu udało się. 

 

1 komentarz: