piątek, 16 grudnia 2022

WAFAPOMP - HALE

Kiedyś były czasy, że istniał przemysł w Warszawie. Nie tylko budownictwo mieszkaniowe. Nawet było to całkiem niedawno. Jednak czasy te przeminęły, a co udało się zwiedzić to nasze. 
Wchodząc po raz pierwszy do naszego obiektu nie wiedzieliśmy czy bardziej obawiać się złego ciecia, czy tego co czyha w środku. Ślady zniszczeń w brukowej posadzce kazały spodziewać się wężoidów z filmu "Wstrząsy" z roku 1990. 
Nasz obiekt był rozległy, jednak z pomocą przyszły nam lokalne środki transportu. 
Ale nawet jeśli przemieszczać mogliśmy się szybciej, to i tak ciekawych miejsc było tu tyle, że niestety nastąpił problem z wyborem zdjęć. Będzie ich tym razem trochę za dużo, za co od razu przepraszamy.
Nasz dzisiejszy obiekcik pochodzi z roku 1963, a zatem nie jest ani stary ani nowy. Jednak aby rozpocząć naszą opowieść, należałoby przenieść się w nieco bardziej odległe czasy i nieco inne miejsce. 
Oficjalna historia Warszawskiej Fabryki Pomp, bo o niej dziś będzie mowa, rozpoczęła się w roku 1908, kiedy to technik Wacław Brandel oraz inżynier Czesław Witoszyński powołali Towarzystwo Komandytowe Zakładów Mechanicznych Brandel, Witoszyński i S-ka z siedzibą przy ulicy Aleksandrowskiej. 
Ulica Aleksandrowska znajdowała się na Pradze i była częścią dzisiejszej Alei Solidarności. W owym czasie ta część Warszawy posiadała wiele carskich nazw ulic. Była zatem Petersburska (dzisiejsza Jagiellońska, czy Moskiewska (Zamoyskiego). 
Od pierwszej połowy XIX wieku władze carskie starały się nadać Pradze charakter znacznie bardziej rosyjski niż lewobrzeżnej części miasta. Na Pradze umieszczono szereg budynków administracji rosyjskiej. 
Jednak opowiemy o tym kiedy indziej, ponieważ nie jesteśmy dzisiaj na Pradze. Może przy okazji jakiegoś odcinka kanałowego. 
Tak czy inaczej z naszych obliczeń wynika, że pierwsza fabryczka znajdowała się pomiędzy dzisiejszymi ulicami Floriańską i Jagiellońską, dokładnie w miejscu, gdzie chyba jeszcze nie dawno odbywał się jakiś hipsterski bazarek. Budynek fabryki wyburzono w latach 70-tych. Od tego czasu teren stoi pusty. Zachował się prawdopodobnie tylko mur. 
Pierwszym wyrobem fabryki były ponoć niezwykle wydajne pompy Plus, produkowane aż do roku 1926.
A tymczasem widzimy piękne tokarki i inne przedziwne maszyny które sprawiają, że wybór zdjęć do odcinka stał się utrudniony. 
W początkowym okresie działalności firma zatrudniała około 25 pracowników. Jako ciekawostkę można dodać, że kilku z nich pracowało aż do połowy lat 60-tych, już w obecnej, tzn. obecnie widocznej na zdjęciach siedzibie. 
Można zatem powiedzieć, że przywiązanie do zakładu pracy było duże. Prawie takie jak u pracowników EC Szombierki :)
Pierwszymi wyrobami zakładów były wspomniane już ręczne pompy "Plus", oraz pompy tłokowe "Stella" na napęd pasowy. 
Dostarczano je m.in. do podlewania ogrodów i opryskiwania drzewek znanym warszawskim Zakładom Ogrodniczym C. Ulrich, w którym hodowano nawet ananasy. Znajdowały się one na terenie późniejszego Ulrychowa. Obecnie stoi tu centrum handlowe Wola Park.
Około roku 1910 wykonano pierwsze pompy wirowe, przeznaczone dla cukrowni i wodociągów. 
Sąsiedztwo magistrali kolejowej sprawiło, że na Pradze rozwinęła się produkcja dla carskiej armii. Fabryka Brandla i Witoszyńskiego dostarczała jej pomp do wypompowywania wody z okopów. 
W roku 1915 władze carskie zarządziły przymusową ewakuację zakładów metalowych z terenu Królestwa Polskiego. Polskie fabryki miały być podporządkowane potrzebom militarnym. Fabryka B i W, niewielka i skromnie wyposażona uniknęła przymusowej ewakuacji. Dotknęła ją za to stagnacja gospodarcza. Zakład zamknięto, lecz robotnicy nadal otrzymywali od właścicieli wynagrodzenie. Było to tak nietypowe, że wspominano to jeszcze po wielu latach. 
W tym samym roku nowym pracownikiem został Stefan Twardowski, który pomógł w ponownym uruchomieniu fabryki, a następnie, po śmierci Brandla i wycofaniu się ze spółki Witoszyńskiego, przejął kontrolę nad firmą. 
W roku 1917 Twardowski kupił działkę przy Grochowskiej, gdzie wybudował halę produkcyjną o powierzchni 630 metrów. 
Odtąd siedziba firmy mieściła się na Grochowskiej. Z naszych wyliczeń wynika, że było to pomiędzy zakładami PZO a PZLII. Obecnie, jest tam pusty placyk (tzn. jeszcze do niedawna był pusty), który, po przedostaniu się przez murek, wykorzystywaliśmy do przyczajenia w celu obserwacji poczynań ciecia, przed naszym atakiem na pierwszy lub drugi z wyżej wymienionych zakładów (przyp. autora).
Stefan Twardowski, kupując w 1917 roku działkę przy Grochowskiej, nie mógł przypuszczać, że znajdzie się ona w samym centrum nowoczesnego ośrodka przemysłowego, który w okresie międzywojennym uzyskał nazwę Kamionka Fabrycznego, a w okresie bardziej współczesnym nadal będzie gratką dla miejskich eksploratorów (również przyp. autora).
Kamionek przyłączono do Warszawy w roku 1889. Liczył on wówczas około półtora tysiąca mieszkańców. Sąsiedztwo rozbudowanego węzła kolejowego sprzyjało rozwojowi i bardzo szybko zaczęły pojawiać się tam kolejne zakłady produkcyjne. 
Jak już pewnie pisaliśmy w różnych poprzednich odcinkach rozwój i bliskość kolei pozytywnie wpływa na rozwój przemysłu. Należy jednak również dodać, że gdzie kolej tam wampiry. Na Kamionku oficjalnie wampirów nie było, chociaż dane na ten temat mogły być utajnione. 
W roku 1919, po wykupieniu wszystkich udziałów, Stefan Twardowski uzupełnił nazwę firmy, która od tej pory brzmiała : Zakłady Mechaniczne Brandel, Witoszyński i S-ka. Właściciel inż. Stefan Twardowski. 
W fabryce przy Grochowskiej pracowały początkowo głównie obrabiarki przeniesione z Aleksandrowskiej. Były zasilane parą z lokomobili. 
W pierwszych latach nadal produkowano pompy tłokowe i turbinki parowe. Skomplikowana sytuacja odrodzonego państwa nie sprzyjała inwestycjom. W pierwszych latach niepodległości zakład ratowały zamówienia państwowe. 
Na zamówienie wojska wytwarzano tłoki i pierścienie do francuskich samolotów oraz lewarki do podnoszenia samochodów. Na zamówienia Ministerstwa Skarbu wyprodukowano kilkaset ręcznych maszynek do stemplowania będących w obiegu niemieckich marek okupacyjnych. 
W 1928 hucznie obchodzono dwudziestolecie powstania firmy. Z tej okazji pracownicy podarowali właścicielowi pamiątkowe tableau. Pokażemy go w następnym odcinku, bo chyba widzieliśmy coś takiego w biurowczyku. 
Kolejne lata to okres wzlotów i upadków, ale zakłady funkcjonowały nieprzerwanie do czasu II wojny. 
Okres wojenny jak wiadomo jest ciężki dla każdej fabryki, nie inaczej było i w tym przypadku. Już w 1939 w okolicy spadały bomby, mające za cel pobliską fabrykę amunicji Pocisk. 
W okresie okupacji fabryka pomagała pracownikom w przeżyciu. Za przyzwoleniem właściciela produkowano "na boku" młynki do mielenia zboża, kłódki, aparaty do pędzenia samogonu - wszystko, co można było wymienić na żywność. 
Mimo powojennej zmiany ustroju Stefan Twardowski wierzył, że zdoła zachować swój zakład. By uniknąć nacjonalizacji, zatrudniał poniżej 50 pracowników. Jednak w roku 1950 nad Zakładami Mechanicznymi inż Stefan Twardowski ustanowiono przymusowy nadzór państwowy, a rok później przejęło je nowe, państwowe przedsiębiorstwo - Warszawska Fabryka Pomp.
A tymczasem widzimy prawdopodobnie aparat rentgenowski do prześwietlania materiału, celem określenia jego trwałości. Coś podobnego widzieliśmy w zakładach PZL Wola, ale nie uprzedzajmy faktów. 
W pierwszych latach po upaństwowieniu fabryką kierowały osoby bez doświadczenia w przemyśle. Łatwo się domyślić, że nie przyniosło to korzyści. 
W fabryce Brandla i Witoszyńskiego przy Aleksandrowskiej pracowali głównie mieszkańcy Pragi. W zakładzie Twardowskiego przy Grochowskiej było spore grono osób z podwarszawskich miejscowości. Po wojnie w fabryce pojawili się pracownicy, których rodzinne miejscowości znalazły się poza granicami Polski. Jednak największą nową grupą podejmującą pracę była młodzież ze wsi i małych miasteczek. 
Z myślą o nich otwarto w roku 1962 Zasadniczą Szkołę Zawodową Warszawskiej Fabryki Pomp. Wielu jej absolwentów związało swoje życie zawodowe z WFP.
Stara, niewielka fabryka przy Grochowskiej nie była już w stanie podołać zamówieniom. Powołany Komitet Budowy Nowego Zakładu zdołał uzyskać zgodę władz na nową inwestycję na Żeraniu Wschodnim. Tu rozpoczął się trzeci etap w historii fabryki.
Annopol, na którym 22 lipca 1963n roku dokonano uroczystego otwarcia nowej siedziby Warszawskiej Fabryki Pomp został przyłączony do Warszawy w 1951 roku. 
Miał wtedy opinię siedliska nędzy i przestępczości. Stworzony w latach 20 na terenach należących do Skarbu Państwa Annopol był miasteczkiem baraków, do których zsyłano bezdomnych, bezrobotnych i niepłacących czynszu lokatorów warszawskich mieszkań. 
„Tu nędza jest zlokalizowana jak zaraza, wywieziona w szczere pole. Usadzona na piaskach. Pozbawiona zębów i pazurów. Taka nędza do oglądania, pokazowa, kliniczna, ujęta w system, bezpieczna jak zwierzęta w rezerwacie, zatruwająca swym jadem tylko samą siebie. Nędza bez porównania i bez kontrastu. Beznadziejna” — pisała w 1938 roku o Annopolu Elżbieta Szemplińska-Sobolewska.
Baraki bez prądu i wody składały się z oddzielnych pomieszczeń o powierzchni około
dwudziestu metrów kwadratowych. Zajmowały je wielodzietne rodziny. Naczynia kuchenne
zastępowały puszki po konserwach. W całym Annopolu brakowało miejsca, w którym można byłoby się wykąpać. Ubikacje stały obok baraków. Fetor, nieczystości, zarazki, gruźlica, brak lekarza. Po zmroku kontrolę nad osiedlem nędzy przejmowały młodociane gangi.
Po wojnie los Annopolu zaczął się odmieniać. Zbudowano tu wiele fabryk, a bliskość centrum i dogodne szlaki komunikacyjne spowodowały, że ta część Pragi stała się najbardziej intensywnie rozwijająca się. 
Zbudowano tu kilkadziesiąt zakładów przemysłowych, wśród nich: Fabrykę Samochodów Osobowych „Polmo”, Zakłady Elektroniczne „Unitra-Warel”, Zakłady Mięsne „Żerań”, Żerańską Fabrykę Elementów Betonowych „Faelbet”, Cementownię „Warszawa”. Dla zaopatrzenia energetycznego między innymi tych zakładów wzniesiono Elektrociepłownię Żerań, w której pracują pompy wyprodukowane w Warszawskiej Fabryce Pomp.
Od połowy lat 60. na miejscu rozebranych drewniaków i niewielkich, najczęściej pozbawionych wody i kanalizacji, murowanych domów powstały bloki wielkich bródnowskich osiedli. Zamieszkały w nich między innymi rodziny kilkuset pracowników Warszawskiej Fabryki Pomp.
Po przeniesieniu Warszawskiej Fabryki Pomp na Żerań, teren starej fabryki został oddany WSK "Grochów", która rozebrała zbudowaną przez Stefana Twardowskiego halę fabryczną. 
Nowoczesny zakład z wykwalifikowaną załogą podejmował się produkcji coraz bardziej
skomplikowanych pomp, w tym licencyjnych pomp zasilających Halberga.
Państwowa fabryka podlegała ministerstwu i zjednoczeniu, które nadzorowały jej działalność, ustalały wielkość i asortyment produkcji, wyznaczały priorytetowych odbiorców i dyrektorów. Państwo decydowało o nowych inwestycjach. Po wybudowaniu odlewni staliwa w Siedlcach, która miała być częścią WFP, władze podjęły decyzję o jej usamodzielnieniu.
Na terenie WFP działały: organizacja partyjna, związkowa, młodzieżowa, samorząd robotniczy. W imieniu załogi podejmowały one dodatkowe zobowiązania produkcyjne, odpowiadały na apele kierownictwa partii i rządu, organizowały zbiórkę pieniędzy na odbudowę Zamku Królewskiego i sprzątanie w czynie społecznym terenu bródnowskich osiedli.
Fabryka dbała o swoich pracowników : Wraz z zakładem przy Odlewniczej zbudowano 43 zakładowe mieszkania w bloku przy Darwina i 86 mieszkań przy Toruńskiej.
Pracownicy, którzy mieli książeczki mieszkaniowe, mogli się starać o mieszkanie z tak zwanego patronackiego budownictwa spółdzielczego. W latach 1971-1975 mieszkania dzięki fabryce otrzymało 116 pracowników. WFP zapewniła pracownikom ogródki działkowe (na Zaciszu), oferowała im tanie wczasy, w tym we własnych ośrodkach w Różanie i Złockiem, kolonie dla dzieci, opiekę zakładowej służby zdrowia. Zakładowe autokary woziły pracowników na wycieczki turystyczne, wyprawy na grzyby i ryby. W zakładzie rozprowadzano bilety do teatrów, kin i galerii. Na Odlewniczą zapraszano twórców kultury i uczonych. Organizowano kiermasze książki, konkursy dla racjonalizatorów, kursy prawa jazdy, imprezy sportowe.
W fabryce funkcjonowały koła Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Mechaników Polskich, Stowarzyszenia Techników Odlewników Polskich, Polskiego Czerwonego Krzyża, honorowych krwiodawców, Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, emerytowanych pracowników.
Audycje nadawał zakładowy radiowęzeł. W 1963 roku ukazał się pierwszy numer zakładowej gazety „Wafapomp”, która pozostaje bezcennym źródłem informacji na temat historii przedsiębiorstwa.
Mimo wysokich — w porównaniu z innymi zakładami — zarobków, krótszej drogi do własnego mieszkania, szansy wyjazdu na atrakcyjne kontrakty zagraniczne, urozmaiconej oferty socjalnej, WFP stale miała problemy z obsadą stanowisk bezpośrednio produkcyjnych. Nie rozwiązała ich własna szkoła ani filie — najpierw w Siedlcach, a potem w Bartoszycach. Nie rozwiązało ich motywowanie robotników wysokimi stawkami w akordzie i w godzinach nadliczbowych, dzięki którym najlepiej pracujący tokarze i monterzy zarabiali więcej niż dyrektor przedsiębiorstwa. Choć wykonywano narzucany z góry plan produkcji, wciąż nie nadążano z realizacją zamówień na pompy i części zamienne.
Trudności WFP zaczęły rysować się w drugiej połowie lat 70., gdy dokonano redukcji tzw. frontu inwestycyjnego. Wtedy zrezygnowano z planów budowy wielkiego zakładu produkcyjnego WFP w Żyrardowie. Po 1980 roku klimat inwestycyjny w Polsce nadal słabł. Wyczerpały się możliwości rozwoju powojennego systemu gospodarczego. Dokonana na przełomie lat 80. i 90. przemiana ustrojowa przywróciła zasady rynku i wolnej konkurencji, całkowicie zmieniając warunki działalności Warszawskiej Fabryki Pomp. Państwa, które pozostawało jej właścicielem, nie interesowała już kondycja finansowa przedsiębiorstwa, portfel zamówień, los pracowników. Działo się to w okresie załamania inwestycyjnego w Polsce i równoczesnego szerokiego otwarcia rynku krajowego na zagraniczną konkurencję.
Państwowa forma własności ograniczała swobodę podejmowania działań mogących
uchronić fabrykę przed upadkiem. Po nieudanej próbie przejęcia przedsiębiorstwa
przez akcjonariat pracowniczy, dokonano jego prywatyzacji za pośrednictwem NarodowychFunduszy Inwestycyjnych, która doprowadziła do wejścia spółki WAFAPOMP SA na giełdę.
To z kolei umożliwiło przejęcie fabryki przez spółkę POWEN SA, a następnie — w 2006
roku — połączenie fabryk pomp w Warszawie, Zabrzu i Świdnicy w jeden wspólny podmiot —Grupę Powen-Wafapomp SA, która kontynuuje tradycje Towarzystwa Komandytowego Zakładów Mechanicznych Brandel, Witoszyński i S-ka, ZakładówMechanicznych inż. Stefan Twardowski i Warszawskiej Fabryki Pomp.
W styczniu 2022 roku nastąpiło oficjalne przeniesienie siedziby firmy do Zabrza, a my mogliśmy rozpocząć zwiedzanie. 
Trochę się rozpisaliśmy, a zdjęć do końca odcinka nie ubyło. 
Ale zdjęcia te mają już charakter historyczny, więc może nam wybaczycie. 
W jednej z hal mogliśmy obejrzeć jeszcze wyroby fabryki pomp, lub przynajmniej ich fragmenty.
A urządzenia są tutaj przedziwne. Nie potrafimy niestety wymienić ich nazw, ale są piękne. 
Po hali produkcyjnej przyszedł czas na odwiedzenie lakierni. 
Jak przystało na porządny zakład, muszą znaleźć się tu rozmaite kanciapy i pakamery.
Jak wiadomo, w kanciapach zawsze można znaleźć coś ciekawego.
Znajdujemy tu różne rodzaje kanciap. Niższe i wyższe. 
Pracownicy, oprócz przywiązania do zakładu pracy, cechowali się również wrażliwością na piękno kobiecego ciała. Wiadomo, dobry żubr tymfa wart. 
Do hali produkcyjnej "przylepiony" był biurowczyk. To typowe rozwiązanie w tamtych czasach. Inny, wolnostojący biurowczyk zwiedzimy w kolejnym odcinku. 
W biurowczyku znaleźć można dużo ciekawych materiałów o historii zakładu. 
Z przylepionych biurowczyków mamy widok na wnętrze hal. Tak można pracować. 
Pracownicy mogli ugasić pragnienie, po zbyt intensywnym obcowaniu z pięknem kobiecego ciała. 
Najwyższy kanciapo-biurowczyk. Jest, a raczej był na poziomie dachu hali. 
To prawdopodobnie też kiedyś należało do Fabryki Pomp. Nazwa ulicy Odlewnicza również wzięła się chyba od postawionej tutaj odlewni korpusów do pomp. 
I jeszcze ostatni rzut oka na halę. Tak je zapamiętamy. Zostały wyburzone jakoś w połowie tego (2022) roku.
Jedna z ofiar przekształcenia. Nazywa się chyba fikus. Podlewany wodą kapiącą z dachu przetrwał jakiś czas. Podlewaliśmy te roślinkę zwiedzając hale. Chcieliśmy nawet ją zabrać do domu, ale niestety wolno zabierać tylko zdjęcia. 
I to jeszcze nie koniec jeśli chodzi o naszą relację z tego miejsca. Wracamy niebawem. 
Do zobaczenia !

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz